Menu Zamknij

Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Stan splątania. Zaplątani w dorosłość

Rodzice nie rozumieją swoich nastoletnich dzieci. To nie jest okrągłe zdanko, od którego wygodnie zacząć recenzję. Ba, szczerze chciałbym, żeby była to mądrość z działu psychologicznego w kolorowej gazecie albo chwytliwa uwaga rzucona w telewizji śniadaniowej. Niestety, to szczera prawda. Międzygeneracyjne antagonizmy to cecha procesu zastępowania jednego pokolenia przez inne. A jednak dziś młody człowiek jest szczególnie narażony na poczucie odrzucenia i bagatelizowanie własnych problemów. Roksana Jędrzejewska-Wróbel stawia pytania o powody takiego stanu rzeczy, odpowiedź zaś, której udziela książka Stan splątania, są z gruntu rzeczy oczywiste. Ale ujrzane oczami samych głównych zainteresowanych zyskują nagle wyraźności i doniosłości.

Jest ich troje – wszyscy chodzą do ósmej klasy. Maria to perfekcjonistka i kujonka, która pogoń za sukcesem przypłaca zaburzeniami odżywiania i koniecznością uczęszczania na psychoterapię. Lena chce odciąć się od świata, by nikt już nie zwracał na nią uwagi. Miłosz realizuje się w szkole muzycznej, coraz częściej jednak czuje, że wiolonczela to nie jego wybór. Uwikłani w szarą, cokolwiek opresyjną codzienność, szukają siebie. Bo w rzeczy samej środowisko, w którym ci młodzi ludzie wzrastają, jest bardziej opresyjne niż niejeden zakład karny. Ich przestrzenią życiową jest nowo wzniesione osiedle, grodzone szlabanami i bramami na kod, gdzie każdy człowiek ma wydzieloną parumetrową enklawę zielonej trawy, pilnie strzeżoną przed oczami jemu podobnych „ludzi sukcesu”. Szkoła – oczywiście prywatna – stawia przede wszystkim na dyscyplinę, spełniając tym samym oczekiwania rodziców, by kształcić przyszłych geniuszy, a także mając na uwadze czysto merkantylny cel odnoszenia sukcesu w kolejnych rankingach. Wreszcie rodzice: ostatnie ogniwo systemu całodobowej przemocy psychicznej. Bezrefleksyjni, zafiksowani na własnych problemach, bagatelizujący trudności, z jakimi mierzą się ich dzieci, niewidzący świata poza ciasnymi normami i zasadami, które narzucili sobie sami. Reguły gry są proste: najpierw szalony bieg z pracy i do pracy, a potem „film, crossfit, domowa fauna, Netflix”, jak zwykł melorecytować Adam Zieliński. Dla dorosłych z twardym kośćcem jest to prawda równie niekwestionowana jak dla naszych przodków wieczorny pacierz, a nocny płacz do poduszki czy marnowanie każdej chwili z telefonem przy uchu to po prostu cena, jaką bezdyskusyjnie należy zapłacić. Nic zatem dziwnego, że chcą oni, by ich dzieci wpisywali się w ten sam schemat – w to samo wyobrażenie sukcesu okupionego szczęściem i zdrowiem psychicznym. Młodzi tymczasem jeszcze myślą, szukają, pytają i wątpią, choć nie potrafią do końca powiedzieć, co w tak prowadzonym życiu jest nie tak. W tym musi im pomóc ktoś z zewnątrz.

Kto? Mieszkańcy domu starców, którzy nigdzie się nie spieszą, nie konsumują, istnieją poza systemem jako nieatrakcyjni i nienadający się do życia w aktywnym społeczeństwie stawiającym na młodość i przebojowość. Spośród nich także wyróżnia się trójka. Bertram, Jarmina i Elodia to ludzie o niegdyś bogatym i pełnym życiu, a dziś zepchnięci na margines i oczekujący na śmierć. Kontakt z młodzieżą budzi w nich tlące się do tej pory życie. Choć początkowo relacja ta jest nastawiona czysto utylitarnie – nastolatkowie otrzymają za wolontariat całe trzy punkty przy rekrutacji do szkoły średniej – z czasem wytwarza się między nimi prawdziwa więź. Emeryci są dla młodych negatywem rodziców i prawdziwymi partnerami w dialogu, przez co tak różne generacje szybko znajdują wspólny język. Nie jest to oczywiście relacja sielankowa, a zmiany, które zajdą w życiu obu tak różnych pokoleń mogą okazać się nietrwałe i nieodporne na presję ze strony otoczenia. Jednym słowem: nie udawajmy, że normalność może trwać zbyt długo, świat bowiem w swym wariactwie zabrnął już za daleko.

Surowa, choć uczciwa ocena współczesności to jedno, ale Stan splątania to także opowieść o znaczeniu starości. W tej kwestii konstatacja, z którą zostawia czytelnika Jędrzejewska-Wróbel na temat tzw. jesieni życia – dobry chwyt marketingowy, żeby nie powiedzieć: ostatnie lata, smuga cienia, sein-zum-Tode – jest z gruntu rzeczy oczywista, powtarzana od lat i po wielokroć przez filozofów i autorów „poważnej” literatury. A jednak takie spojrzenie wciąż kwituje się co najwyżej wzruszeniem ramionami. Starość nie wpisuje się w normy kapitalistycznego społeczeństwa, nie interesuje także lewicowych liberałów (może za wyjątkiem problemu dobrowolnego zakończenia życia). Wiek podeszły jest brzydki, niszczy nasze samozadowolenie i poczucie kontroli, kwestionuje utarte pojęcie szczęścia i sukcesu. Jednym słowem: uczy pokory i zależności. Jeżeli zaś czegoś oczekuje społeczeństwo od ludzi sukcesu, to jak największej pewności siebie oraz jak największej samodzielności. Czy może zatem dziwić, jak wiele z relacji ze starszymi mogą wynieść szkicowani przez Jędrzejewską-Wróbel młodzi ludzie, którzy szukają sposobu, by wyjść poza narzucone im przez dorosłych zasady gry? W tym względzie książka jest szczera, prawdziwa i nie stara się pudrować niedogodności związanych ze usychającym ciałem i gasnącym intelektem. Nie ma tu wprawdzie miejsca na zbyt brutalny naturalizm, ale autorka bynajmniej nie stara się zakryć rzeczywistości dydaktycznym przesłaniem.

Nie można zresztą ukrywać, iż język, którym mówi do nas Stan splątania, opiera się do pewnego stopnia na przesadzie i umowności, a przynajmniej na odejściu od mimesis. Autorka w żadnym razie nie sugeruje, że każdy młody człowiek może skorzytać na relacji ze starszymi. Byłoby to głupie: wystarczy sięgnąć po pierwszy lepszy dokument o domu starców, by zdać sobie sprawę, że z wizyty w takim miejscu wielu młodych wyniosłoby stamtąd co najwyżej wieloletnią traumę. W książce chodzi o coś innego: o symboliczne przedstawienie wyzwalania się z ciasnych ram społecznych wyobrażeń i szukania własnego głosu. Co ciekawe, nie jestem pewny, czy przesłanie takie rzeczywiście skierowane jest do młodych ludzi. Wprost przeciwnie: mam wrażenie, że Stan splątania otwiera przede wszystkim głowy dorosłym, którzy pod płaszczykiem „rodzicielstwa wspierającego” i „kumpelskiej relacji” potrafią łamać charakter i wolę swoich dzieci w imię obrony tego, co błędnie uważają za niekwestionowane prawdy objawione na temat życia i społeczeństwa.

I może na tym polega właśnie największa zaleta omawianej dziś książki: jest ona w równej mierze skierowana do młodych, jak i do dorosłych. Tym pierwszym może pokazać, że nie są sami i że są na świecie osoby w wieku ich rodziców, które myślą inaczej. Jędrzejewska-Wróbel robi zatem to samo dla czytelnika co Elodia czy Bertram dla bohaterów książki: stanowi odtrutkę na jedyną słuszną wizję świata. Jednocześnie Stan splątania pokazuje rodzicom, iż ich dzieci to nie tylko autonomiczne jednostki, charakteryzujące się własnymi celami i sprawstwem, ale także że narzucanie im przyjmowanej przez siebie wizji świata może być bardzo szkodliwe – dla nich i dla nas. Czym bowiem w istocie jest nasza definicja dobrostanu, szczęśliwego życia i sukcesu? Jak w poplątanej sieci porażek, presji, resentymentów i nieuświadomionych potrzeb odnaleźć swój prawdziwy głos? W końcowej scenie Dnia świra Adaś Miauczyński mówi: „Towarzyszu podróży, zbudowałeś byt swój zasklepiając jak termit wyloty ku światłu i zwinąłeś się w kłębek w kokonie nawyków, w dławiącym rytuale codziennego życia. I choć przyprawia cię on co dzień o szaleństwo, mozolnie wzniosłeś szaniec z tego rytuału przeciw wichrom, przypływom, gwiazdom i uczuciom”. Jędrzejewska-Wróbel, choć innym językiem, mówi dokładnie to samo, wyłącznym adresatem tych słów z pewnością zaś nie są jedynie jej niedorośli czytelnicy.

Autor: Roksana Jędrzejewska-Wróbel
Gatunek: literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2021
8
Bardzo dobra
Opublikowano wRecenzje

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

×