Menu Zamknij

Tag: 2025 w filmie

Heweliusz

Jan Holoubek, Heweliusz. Histeria zamiast historii

Reklamowany jako najdroższy polski serial w historii, Heweliusz ustanowił oczekiwania, którym trudno było zadośćuczynić. Tym bardziej zaskakuje, że rozmach i pietyzm warstwy wizualnej nie tylko spełnia te obietnice, ale nawet je przerasta. Jednocześnie Jan Holoubek nie unika błędów typowych dla współczesnego rodzimego kina – z papierową i czysto pretekstową warstwą psychologiczną na czele.

Spośród wszystkich katastrof, jakie dotknęły nasz kraj po drugiej wojnie światowej, zatonięcie promu Jan Heweliusz pozostaje jedną z mniej znanych. Niemały w tym paradoks, biorąc pod uwagę, że – w odróżnieniu od wybuchu warszawskiej Rotundy czy katastrofy samolotu Tadeusz Kościuszko w Lesie Kabackim – wypadek ten wydarzył się już po transformacji ustrojowej. Nie ulega wątpliwości, że produkcja Heweliusz to duży krok w stronę zwiększenia zainteresowania wydarzeniami sprzed ponad trzydziestu lat.

28 lat później

Danny Boyle, 28 lat później. Dramat w dwóch aktach

Długie oczekiwanie rodziło wielkie nadzieje. 28 lat później miało być powrotem do szorstkiego, na wpół amatorskiego kina, rozsadzającego ciasne ramy gatunkowych stereotypów. Niestety, w zapędzie do dekonstrukcji wszystkiego, co tylko się da, Danny Boyle poszedł stanowczo za daleko. W rezultacie zamiast dobrego filmu grozy otrzymujemy coś, co nie jest ani dobre, ani straszne.

28 dni później było jednym z najbardziej oryginalnych filmów, jakie zrealizowano na początku tego wieku. Wykorzystując kontrolowaną niedbałość, zatrzymującą się w połowie drogi między normalnym filmem a found footage w stylu Blair Witch Project, Danny Boyle stworzył fenomenalną opowieść o końcu świata. Inaczej niż na przykład w World War Z, scenariusz wrzucał główną postać – kuriera rowerowego, Jima – w rzeczywistość po katastrofie, co reżyserowi pozwalało zaoszczędzić kosztów na rozmachu, a widzowi wraz z protagonistą odkrywać upiorny wymiar tego, co wydarzyło się w międzyczasie.