Menu Zamknij

Krzysztof Łukaszewicz, Raport Pileckiego. Brunatno-czerwona zaraza

Raport Pileckiego to kolejny w ostatnich latach film poświęcony żołnierzom wyklętym. Choć temat ten bywa obiektem sporów w obszarze tzw. polityki historycznej, każdy bodaj z zawodowych badaczy dziejów XX wieku zgodzi się, iż tytułowy bohater zasługuje na utrwalenie w zbiorowej pamięci. Oficer przedwojennego Wojska Polskiego, konspirator z okresu drugiej wojny światowej, dobrowolny więzień Auschwitz, z którego słał wiadomości opisujące bestialstwo niemieckiego okupanta, w wolnym (z nazwy) kraju zgładzony przez komunistyczny rząd trzymany na sowieckim pasku. Wszystko to zachęca, by z Witolda Pileckiego uczynić spiżowy pomnik. Ale Krzysztof Łukaszewicz – reżyser większościowy, jak w napisach określa się jego funkcję – potraktował materiał źródłowy zupełnie inaczej: namalował intymny portret zwyczajnego człowieka żyjącego – w myśl znanego chińskiego przekleństwa – w ciekawych czasach.

Mimo dokumentalistycznego zacięcia, nie jest to film, który można potraktować niczym biograficzny bryk, zbyt dużo jest w nim bowiem informacji, które wymagają minimalnej choćby znajomości chronologii wydarzeń w latach 30. i 40. XX wieku. Bez podstawowej wiedzy o warszawskiej konspiracji, armii Andersa czy uwikłaniu politycznym w okresie PRL można mieć problemy, by nadążać za ułożoną w na pozór chaotyczną całość fabułą. Doskonale rozumiem jednak zamysł Łukaszewicza, który chce zaproponować biografię nie z perspektywy trybuny, przed którą maszerują kolejni ludzie i wydarzenia, lecz z punktu widzenia głównej postaci. Dlatego niekiedy jeden obraz przenosi wstecz o dekadę, inny przywołuje wspomnienia przedwojennej sielanki, a jeszcze inny budzi odruchowe skojarzenia z obozowym piekłem. Owe skrawki życia, rozsiane po dwóch okupacjach – niemieckiej i sowieckiej – pozwalają poznać i zrozumieć Pileckiego. Niestety, zadanie ich poskładania wyraźnie przerosło możliwości niektórych recenzentów, którzy narzekają na narracyjny chaos. Autorytatywnie stwierdzam, iż każdy, kto nie przesypiał lekcji historii w ostatnich klasach szkoły podstawowej, uzna, iż o żadnym chaosie nie ma tu mowy. Akcja ma jasny punkt odniesienia, którym są kolejne przesłuchania prowadzone przez funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Wewnętrznego, narastające napięcie bierze się zaś przede wszystkim z coraz bardziej wyszukanych tortur, jakim poddawany jest przesłuchiwany. W kwestii narracji filmowi trudno cokolwiek zarzucić.

Raport Pileckiego

Nie inaczej jest z kreacją świata przedstawionego: w warstwie scenograficzne i inscenizacyjnej Raport Pileckiego wypada fantastycznie. Obóz koncentracyjny wygląda niezwykle sugestywnie, a zrujnowana warszawska ulica przywodzi na myśl dobrze znane widoki z powojennych materiałów Polskiej Kroniki Filmowej. Oprócz udanego oddania realiów epoki, świetnie wypadają detale, które łatwo przeoczyć: żegnający zmobilizowane polskie wojsko Żyd albo afisz teatralny zapowiadający premierę Dam i huzarów, która istotnie odbyła się 7 września 1946 roku w Teatrze Powszechnym. Historycznych smaczków jest tu zresztą znacznie więcej: kto nie wie, czym jest Ur, Intelligenzaktion albo z czym powinien kojarzyć się Wawer, ten odczuje mniejszy podziw dla pietyzmu, z jakim budowany jest świat przedstawiony, a może nawet pogmatwa się w jego meandrach. Ale cóż: trawestując słynną rzymską normę prawną, ignorantia historiae nocet.

Nie świat jest tu zresztą najważniejszy, lecz bohater, wraz z którym przemierzamy kolejne pola walk czy ulice zrujnowanej stolicy. A jest nim człowiek, który, jeżeli nadaje się na spiżowy pomnik, to tylko dlatego, że w żadnych okolicznościach nie wyzbył się swej najważniejszej cechy: poczucia obowiązku. W istocie tyle wystarczy, by naszkicować pełnoprawną postać z krwi i kości, uwikłaną w wewnętrzne konflikty, które jednak przejawiają się w spojrzeniu czy zmarszczeniu brwi, a nie afektowanych pozach i słowach. Tym bardziej dziwi, iż niektórzy recenzenci chcieliby otrzymać wprost odpowiedzi na pytania o wybór między obowiązkiem a rodziną albo o znaczenie lektury O naśladowaniu Chrystusa Tomasza à Kempis. Łukaszewicz ich nie daje, licząc na inteligencję widza, który rozumie, że można wierzyć w wartości wyższe niż życie i który miał kiedyś w rękach trzynastowieczny przewodnik duchowy, czytany przez Pileckiego w katowni MBP. Mimo iż jest to założenie cokolwiek naiwne, nadaje filmowi głębi i odziera go z dosłowności. W wydobyciu tych zalet tkwi ogromna zasługa Przemysława Wyszyńskiego: w jego interpretacji rotmistrz Pilecki to zwyczajny człowiek, którego bohaterstwo nie sprowadza się do kilku pokrzepiających obrazków, ale wynika z uporczywej wierności zasadom, naturalnej odwadze i opanowaniu. Są zresztą w filmie momenty, gdy rotmistrza udaje się złamać. Trudno się temu dziwić: koszmar, jaki przechodził aresztowany, przedstawiono niezwykle naturalistycznie i brutalnie, co pozwala zrozumieć momenty, w których oprawcy skutecznie sprowadzają protagonistę do roli kulącego się z bólu i głodu zwierzęcia. Warto przy tej okazji wspomnieć, iż autentyczność przebiegu śledztwa bierze się przede wszystkim z kapitalnych ról czarnych charakterów. Mariusz Jakus jako Eugeniusz Chimczak wypada fenomenalnie, nawet jeżeli jest o co najmniej dwie dekady starszy od swego pierwowzoru. Świetny kontrapunkt stanowi dla niego opanowany, cyniczny Karol Wróblewski jako Józef Różański (a właściwie: Józef Goldberg). Co ciekawe, ten drugi przedstawiony jest z psychologiczną subtelnością, a wręcz zrozumieniem – wszak jest on tylko narzędziem w rękach sterowanych przez Moskwę i podległym jej naciskom. Nie oznacza to, że film skłania widza do rozgrzeszania katów albo relatywizowania wyrządzonego zła, można jednak odnieść wrażenie, że odium oskarżenia spada nie tylko na jednostki, ale także na czasy, w jakich przyszło im żyć. W jednym ze swych tekstów sugerowałem, iż kłamstwo Czesława Miłosza, którego dopuścił się w Zniewolonym umyśle, polega na twierdzeniu, iż w okolicznościach, jakie zgotował naszym rodakom stalinizm, można było płynąć tylko z prądem. Pilecki, Fieldorf, Okulicki i wielu innych dowodzą, iż to nieprawda. Wszystko zależy od „chrząstek sumienia”, od postawy moralnej i intelektualnej, od wyboru, czy lepiej być cierpiącym, wiernym wartościom człowiekiem, czy oportunistyczną, czerpiącą zyski ze współpracy z okupantem świnią. Jakkolwiek zaskakująco to nie zabrzmi, Raport Pileckiego na ostatnie z tych pytań nie odpowiada wprost. Wszak po ostatniej scenie można zapytać, podobnie jak czyni to w pewnym momencie Chimczak: czy naprawdę było warto? No właśnie.

Raport Pileckiego

Na koniec wracam jeszcze do odbioru tego filmu przez tzw. krytyków, którzy zarzucali mu produkcyjny bałagan i niewykorzystany budżet, liczący podobno 36 milionów złotych. Szczerze mówiąc, dziewięć milionów dolarów to w USA kwota, za jaką można nakręcić co najwyżej subtelny dramat w rodzaju Manchester by the Sea, nie zaś kino akcji, w którym pojawia się kilkadziesiąt planów, sceny batalistyczne i kilkuset statystów. Owe zarzuty to zresztą tylko pretekst, by dojść do domyślnej niejako konstatacji, że oto mamy do czynienia z patriotyczną laurką, przed którą należy paść na kolana, by nucić Rotę. Nie tym razem: Raport Pileckiego to świetnie opowiedziana biografia z bogatą warstwą psychologiczną, w której obraz jest medium, by znaleźć się w skórze głównej postaci i samodzielnie odpowiedzieć na nasuwające się pytania z jej perspektywy. Dlatego tak blisko produkcji Łukaszewicza do Wyklętego Konrada Łęckiego, w której także nie ma miejsca na wypinanie piersi do Virtuti Militari. U spodu obu filmów tkwi zaś drażniące pytanie o wartości, do którego jednak dotrą ci, którzy są w stanie zrozumieć różnice w punktach widzenia i kierujących naszym postępowaniem przekonaniach.

Reżyseria: Krzysztof Łukaszewicz
Gatunek: biograficzny
Kraj produkcji: Polska
Rok: 2023
8
Bardzo dobry
Opublikowano wRecenzje

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

×