Menu Zamknij

Marek Modzelewski, Inteligenci. Wstyd

Niewielu jest w naszym kraju autorów tak bezkompromisowo karykaturujących klasę średnią jak Marek Modzelewski. Swych ponadprzeciętnych zdolności w tym względzie najdobitniej dowiódł on we Wstydzie – fenomenalnym dramacie, zderzającym postawy dwóch całkowicie odmiennych par: prowincjuszy i miejskich dorobkiewiczów. W Inteligentach fundamentalne pęknięcie, stanowiące zarzewie konfliktu, przebiega w innym miejscu, dotyczy bowiem szeroko pojętych przekonań: politycznych, religijnych i obyczajowych. W zamyśle ma to być moralitet à rebours – swoista antyutopia, skryta pod materią pozornie uporządkowanego życia. W praktyce sztuka kończy się katastrofą, co można potraktować nie tylko jako streszczenie finału, ale przede wszystkim jako jej ocenę.

Komediodramat rozgrywa się w czterech ścianach typowo inteligenckiego domu, zamieszkiwanego przez Szczepana (Wojciech Malajkat) i Annę (Anita Sokołowska*). On jest typowym umiarkowanym centrystą, parającym się publicystyką w coraz mniejszej liczbie niezaangażowanych po żadnej stronie ideologicznych wojen periodyków. Ona natomiast to zdeklarowana feministka, która – pomimo głoszonych haseł tolerancji – nie przepuści żadnej okazji do wygłoszenia niewybrednego komentarza na temat światopoglądowych oponentów. Na pozór zwyczajny poranek komplikuje się, gdy z imprezy do domu wraca Szymon (Maciej Łączyński) – szesnastoletni syn pary. Nie wiadomo, co bardziej szokuje matkę: podbite oko, pożyczona od kolegi koszulka z napisem „Zakaz pedałowania”, a może fakt, że wkrótce w domu pojawia się policja. Ta dramatyczna sytuacja, która do złudzenia przypomina znaną ze Wstydu ucieczkę pana młodego sprzed ołtarza, daje asumpt do pojawienia się kolejnych niewygodnych faktów, skrzętnie zamiatanych dotąd pod dywan.

Inteligenci Jak sugeruje powyższy opis, tragikomedia Modzelewskiego mogłaby być kolejnym interesującym dramatem, w którym dokonuje się brutalnej i cokolwiek złośliwej analizy kondycji współczesnej polskiej klasy średniej. Dopowiadam: mogłaby być, gdyby nie fakt, że jej autorowi zupełnie zabrakło lekkości i subtelności. Inteligenci to dramat fabularnie toporny i wybrakowany na poziomie najbardziej nawet banalnego przesłania. Najlepszym przykładem pierwszego z tych problemów jest wysoce dyskusyjna wiarygodność przedstawianych wydarzeń, wynikająca przede wszystkim z karykaturalnie skonstruowanej sytuacji dramatycznej. Nie wystarczy, że Szczepan to dziennikarz – musiał on być niegdyś koniecznie związany z Adamem Michnikiem (co od razu sytuuje nas w ramach polsko-polskiej wojny o „Solidarność walczącą”, Magdalenkę, „grubą kreskę”, teczki i lustracje). Nie wystarczy, że Anna jest biseksualna – dla większego dramatyzmu musiała na jakiś czas zostawić rodzinę, by zamieszkać z kobietą. Nastoletni Szymon to nie tylko homo- i ksenofob, ale także przyszły ksiądz, a także katolicki terrorysta (sic!). Wprawdzie dzięki takiemu doborowi postaci Modzelewski jest w stanie doprowadzić intrygę do finału, ceną za to jest jednak donośny szelest papieru, wydawany przez postacie, które w niczym nie przypominają ludzi z krwi i kości.

Można oczywiście upierać się, że ta hiperbolizacja służy wyższym celom. Nie bardzo jednak wiadomo, co owym celem miałoby być. Aby bowiem sztuka sprawdzała się jako komentarz społeczny, musiałaby opowiadać o społeczeństwie, a przynajmniej o jego wybranych problemach. Nie sposób tymczasem poważnie potraktować tekstu, który w tak jawny sposób pogwałca zasadę mimesis. Autor nie stara się nawet wiarygodnie wytłumaczyć, w jaki sposób małżeństwo się poznało, dlaczego – mimo tak wyraźnych różnic światopoglądowych – przetrwało ze sobą tyle lat, jakim cudem wychowane w duchu liberalnych poglądów dziecko zradykalizowało się i w jaki sposób ów proces postępującego skrzywienia charakteru umknął uwadze rodziców. Owe pytania to nie kwestie poboczne, ale centralne zagadnienia, które pojawiają się w głowie już w trakcie spektaklu. Niestety, Modzelewski nie ma zamiaru na nie odpowiadać. Najjaskrawszym przykładem owych braków jest fatalne, zbyt gwałtowne zakończenie, jeszcze dalej odchodzące od realizmu niż pozostała część fabuły. Nawet jeżeli autorem kierowały dobre intencje, by pokazać, co się dzieje, gdy pod płaszczykiem wolności narzucamy innym swoje zdanie, to sposób realizacji tego zamysłu pozostawia bardzo wiele do życzenia. Pozbawiony zalet poważnego komentarza społecznego tekst sprowadza się ostatecznie do banałów o potrzebie dialogu i braku wzajemnego zrozumienia we współczesnym, targanym konfliktami świecie. Choć takie frazy pełnią doniosłą funkcję utylitarną, świetnie bowiem brzmią w materiałach promocyjnych, na scenie wypadają nie tyle niesubtelnie, ile walcem przejeżdżają po widzu. Ten ostatni zadowoliłby się zapewne nawet jednym błyskotliwym dialogiem, gdyby taki się pojawił. Niestety, dramat ani razu nie skręca z obranego na początku kursu. Modzelewskiemu wystarczy bezustanne powtarzanie „Znacie? To posłuchajcie!”, jak gdyby w nadziei, że uznanie sytuacji dramatycznej za swojską gwarantuje bezkrytyczne uznanie dla wyłożonych bez żadnych subtelności prawd. No cóż, nie wystarczy.

Inteligenci

Inscenizacja Wojciecha Malajkata – którego cenię między innymi za świetną reżyserię Cravate Club – zamiast te kanty tekstu źródłowego wygładzić, jeszcze bardziej je akcentuje. Szczególnie widać to w przypadku Anity Sokołowskiej, która bardziej niż tytułową inteligentkę, przypomina bohaterów Wojny polsko-ruskiej, przy czym nie chodzi nawet o pełen wachlarz wulgaryzmów, jakie w jej usta wkłada Modzelewski, ale przede wszystkim o specyficzny, „dresiarski” sposób mówienia. Można oczywiście bronić takiej interpretacji Anny, zauważając że – podobnie jak wiele osób, które po kryjomu dostrzegają w tej postaci swoje alter ego – myli ona inteligencję z tupetem i agresją. Jednak wykreowanie tej postaci w takim duchu odbiera mało wiarygodnej w punkcie wyjścia opowieści resztki autentyzmu. W efekcie, kiedy ze sceny pada kolejne wykrzyczane przez Sokołowską i kwitowane śmiechem na widowni „kurwa” – korzystam w tym miejscu z prawa cytatu – ma się niepokojące wrażenie uczestniczenia w widowisku ocierającym się o sztampowy kabaret. O wiele lepiej radzą sobie pozostali odtwórcy, zwłaszcza Malajkat, a także Maciej Łączyński, którego przerysowaną rolę usprawiedliwia wiek odgrywanej postaci. Niestety, nawet niezłe aktorstwo nie jest w stanie sprawić, by nieprzekonujący w swych podstawach tekst nabrał uroku.

Doprawdy, trudno doszukać się w inscenizacji Malajkata choć jednej cechy sprawiającej, że tekst wart byłby czasu i pieniędzy widza. Oczywiście wielu odbiorców wybuchnie śmiechem w co bardziej wulgarnych momentach, zmarszczy czoło w zakończeniu i z poczuciem fałszywej moralnej wyższości opuści teatr. Na ogół winę za stan zupełnego niezrozumienia dzieła należy przypisać widzom, co w ironiczne pytanie ujął Artur Schopenhauer: „Kiedy głowa zderzy się z książką i rozlegnie się głuchy dźwięk, czy zawsze winna jest książka?”. Choć na ogół odpowiedź brzmi przecząco, dramat Modzelewskiego to najlepszy przykład, gdzie słuszny skądinąd zamysł skrywa pustkę. Im bardziej Inteligenci walą niczym obuchem w głowę, tym bardziej głuchy odgłos wywołują. Niestety, tym razem zawartość czaszki widza nie ma z tym dźwiękiem nic wspólnego.

* W oglądanym przeze mnie spektaklu obsada zaledwie w połowie zgadzała się z tym, co przedstawia plakat. Główną bohaterkę gra Sokołowska, która dubluje w tej roli Izabelę Kunę. Jednakże siostrę Anny zagrała – zamiast Agaty Kuleszy – Małgorzata Strużyńska, która w ogóle nie pojawia się w obsadzie. Uczulam chętnych do obejrzenia spektaklu, by upewnili się, kto danego dnia odtwarza główne role. Ocenę uczciwości tego rodzaju zmian pozostawiam do samodzielnej oceny.

Autor: Marek Modzelewski
Reżyseria: Wojciech Malajkat
Teatr / Scena: Mała Warszawa
Data premiery: 2021
3
Zły
Opublikowano wRecenzje

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

×