W roku 1979 o Maanamie mało kto słyszał. Owszem, grali w nim muzycy rozpoznawalni, jak John Porter czy Milo Kunis, ale zespół nie zdobył szerszej popularności. W roku 1980 o Maanamie słyszał chyba każdy. A wszystko to za sprawą XVIII Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, podczas którego grupa pod wodzą Olgi i Marka Jackowskich nie zdobyła wprawdzie żadnej nagrody, lecz zachwyciła publiczność. Największym problemem po występie okazał się brak płyty długogrającej – tę zarejestrowano dopiero w lubelskim studiu, a następnie wydano w roku 1981. Owe dziewięć piosenek, trwających łącznie niecałe czterdzieści minut, uczyniły zespół jednym z najpopularniejszych rockowych składów w historii polskiej muzyki. Dziś mierzę się z pytaniem, jak ten debiut broni się po bez mała czterdziestu latach.
Nie ulega wątpliwości, iż Maanam to przede wszystkim Kora. Same utwory Jackowskiego znamionują wprawdzie ponadprzeciętny talent kompozytorski (tak jest na przykład w przypadku instrumentalnej ballady Miłość jest cudowna), lecz to jednak wokalistka odpowiadała za nadanie ostatecznego szlifu piosenkom oraz doprawienie ich szczyptą – a może raczej garścią – charyzmy. Ta wybuchowa mieszanka stanowiła intrygującą nowość: przed Maanamem polska muzyka głównego nurtu właściwie nie znała takich gatunków jak punk rock czy nowa fala. Tymczasem to właśnie te wpływy najmocniej oddziałały na omawiany dziś debiut, zwłaszcza w warstwie wokalnej. Aby się o tym przekonać, wystarczy posłuchać frenetycznej żarliwości, z jaką Kora wyrzuca kolejne frazy w Boskim Buenos (Buenos Aires) czy Żądzy pieniądza. Utwory te osnuto przede wszystkim wokół ekspresyjnej, nerwowej wręcz linii wokalu, która – choć w następnych latach znajdzie niezliczonych naśladowców – stanowiła wówczas novum. Równie rozedrgane są same podkłady, złożone zazwyczaj z motorycznej sekcji rytmicznej oraz umiarkowanie przesterowanej gitary, przecinanej króciutkimi solówkami (Szare miraże). Trudno zatem nazwać Maanam inaczej jak bombą, która rozsadziła polski rynek muzyczny. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że omawiana dziś płyta przyniosła w następnych latach obfity plon, definiując brzmienie wielu znanych zespołów: od Republiki i Lombardu aż po Siekierę i Brygadę Kryzys.
Tak jednak zespół odbierano przed czterema dekadami. A co debiut formacji ma do zaoferowania współczesnemu słuchaczowi? Na to pytanie odpowiedź nie jest oczywista. Bez wątpienia po latach najlepiej brzmią ballady, do których – prócz wspomnianej wyżej Miłość jest cudowna – należy jeszcze Szał niebieskich ciał. Ich subtelność i urok wciąż robią świetne wrażenie. Równie dobrze wypadają ekspresyjne piosenki w rodzaju Oddechu szczura czy Szarych miraży, które do dziś zdają się nie mieć precedensu w rodzimej muzyce. Ogólnie rzecz biorąc, właściwie w każdym z dziewięciu utworów wciąż można znaleźć pomysły, które – mimo upływu lat – dają poczucie świeżości. Nieco gorzej jest z produkcją, którą wyraźne pokryła warstwa kurzu. Wrażenie uwstecznienia pojawia się już w Stoję, stoję, czuję się świetnie, gdzie na wokal nałożono archaiczny efekt, z którego na dobre zrezygnowano pod koniec lat 80. Choć niekiedy tworzy on sugestywny klimat (tak jest na przykład w Boskim Buenos, gdzie świetnie wypadają zwłaszcza refreny), to na ogół budzi lekki uśmiech. Jeżeli ktoś zwraca uwagę na brzmieniowe zaszłości, ten debiut Maanamu odbierze niestety gorzej. To, czy będziemy utyskiwać na realizację nagrań, jest kwestią indywidualną: w moim odczuciu wszelkie efekty raczej nadają klimatu muzyce, a nie go odbierają, nie zdziwię się jednak, jeżeli ktoś dojdzie do odwrotnej konkluzji.
Maanam dokonał sztuki rzadkiej: nagrał debiut ważny, a jednocześnie taki, który do dziś świetnie się broni. Uznanie budzi dojrzałość brzmienia oraz wykrystalizowany styl, choć – jeżeli mam być szczery – na wykorzystanie pełnego potencjału zainicjowanych tu pomysłów przyjdzie nam jeszcze kilka lat poczekać. Nie zmienia to faktu, że debiut grupy to świetna płyta, której słuchanie wciąż daje wiele przyjemności i do której nieodmiennie chce się wracać. Jednym słowem: solidny evergreen.