Na fali popularności tzw. historii ludowej ukazała się kolejna książka próbująca przybliżyć zagadnienie roli, jaką niższe warstwy społeczne odegrały w dziejach naszego kraju. W publikacji Zapomniani. Chłopi w Wojsku Polskim głównym przedmiotem zainteresowania jest tytułowe chłopstwo, walczące na przestrzeni wieków w różnych – nie tylko polskich – oddziałach wojskowych: od piechoty wybranieckiej po Bataliony Chłopskie. Autor, Piotr Korczyński, specjalizujący się w popularyzacji historii wojskowości, dokonał wyboru ograniczonego, ale reprezentatywnego. Mimo to trudno ocenić pracę pozytywnie. Jest tak głównie ze względu na dyskusyjne, upraszczające, a niekiedy jawnie fałszywe założenia. Autor ich nie weryfikuje, nie rewiduje, ani nawet nie cieniuje, a to one właśnie prowadzą nie tylko do sprzeczności, ale są także oparte na błędach logicznych, a ponadto nakazują naginać fakty pod z góry przyjętą tezę. W rezultacie Zapomniani to przede wszystkim publicystyka, a nie solidna praca naukowa.
Dowód na to, że książka pisana jest pod założony sąd, znaleźć można już na jej pierwszych stronach, kiedy Korczyński decyduje się zrównać pańszczyźnianego chłopa i niewolnika. Teza ta jest bardzo ciekawa, a ponieważ jest więcej niż kontrowersyjna, poświęca się jej wiele miejsca w literaturze. Autor ucina jednak wszelkie dalej idące dyskusje, stwierdzając, iż wystarczy, że obie te grupy łączy „miłość i gniew, pragnienie szczęścia, strach, poczucie własnej godności etc.” (s. 26). Oczywiście cechy te nie są w żadnej mierze dystynktywne, wyróżniają bowiem (by nie rzec – konotują w sensie logicznym) nie tylko niewolników i chłopów, ale także ludzi powszechnie uważanych za wolnych, jak na przykład pracowników współczesnych korporacji. Korczyński milczy zarazem w sprawie jaskrawych różnic: chłopów indywidualnie nie sprzedawano (a przynajmniej nie na masową skalę), nie pochwytywano, byli oni przypisani do ziemi wyłącznie na papierze (co powodowało między innymi konieczność odpowiedniego traktowania włościan przez właściciela ziemskiego, który – będąc tyranem – narażał się na masowe ucieczki z posiadanych wsi), przede wszystkim zaś nie ingerowano w ich życie osobiste, byli oni bowiem – tylko i aż – użytkownikami ziemi, na której pracowali. Aby taką osobę nazwać niewolnikiem, należy posłużyć się absurdalnie szeroką definicją niewolnictwa, a także poczynić zupełnie anachroniczne założenie, iż w całym okresie pańszczyzny istniała wolność osobista w obecnym kształcie, w rzeczywistości nadanym dopiero pod koniec XVII wieku przez Johna Locke’a i autorów Oświecenia. W tym świetle jeszcze bardziej razi zrównywanie niewolniczej jakoby pozycji chłopa w wieku XVI, gdy powszechnie twierdzono, iż każdy człowiek zajmuje swe miejsce na drabinie społecznej „z Bożej łaski”, z tą w wieku XIX, gdy polska szlachta pod wieloma względami prezentowała politowania godne zacofanie, prezentując niespotykany nigdzie indziej w zachodnim świecie obskurantyzm.
Szafowanie grubo ciosanym podziałem na niewolników i wolnych, a także nałożenie go na podział pomiędzy szlachetnymi – nomen omen – chłopami i chciwą, głupią szlachtę skutkuje nie tylko bardzo liberalnym pojęciem niewolnika, ale także czarno-białym widzeniem historii. To z kolei prowadzi do zafałszowania – niekiedy daleko idącego – prawdy historycznej. Owi szlachetni chłopi mieli być bowiem tak bitni, że aż rwali się do walki o wolność ojczyzny, choć na drodze stanęli im – oczywista – źli panowie. Diagnoza ta pomija zupełnie fakt, że jeszcze w połowie XIX wieku „polskiej sprawy narodowej, wyrażającej się dążeniem do niepodległości państwa i narodu, chłopi w swojej masie nie rozumieli, z wyjątkiem nielicznych, głównie powstańców powstania listopadowego i tych, co szli z ziemi włoskiej do Polski” (H. Brodowska-Kubicz,Świadomość chłopów pokolenia powstania styczniowego, „Annales Universitatis Mariae Curie-Skłodowska” 48 (3), 1993, s. 19). Autorem tych słów jest prof. Helena Brodowska-Kubicz, która w swym tekście podkreśla także, iż jedynym motywem, który mógł skłonić chłopów do walki, było uwolnienie się od pańszczyzny. Ba! Chłopstwo bało się niepodległości, ta bowiem kojarzyła im się z feudalizmem. A zatem romantyczny obraz, jaki rysuje przed nami Korczyński – nota bene, odwołujący się do tekstu Brodowskiej-Kubicz – jakoby chłop rwał się do walki o wolność kraju, powstrzymywany przez pana, jest zwyczajną nieprawdą. Dotyczy to szczególności powstania styczniowego, w przypadku którego podobno jedynym hamulcowym mieli być ziemianie budzący wśród chłopstwa nieufność (s. 32), nie zaś wysłannicy władz zaborczych, uprawiający wrogą propagandę, która padła na bardzo podatny grunt społecznych antagonizmów. Mowa o tym ostatnim czynniku pojawia się w Zapomnianych znacznie później, co nie powstrzymuje Korczyńskiego przed rozpoczynaniem swej książki opiniami symplifikującymi, a przez to co najmniej dyskusyjnymi. W każdym razie regularne przypisywanie chłopom patriotyzmu – co wielokrotnie czyni Korczyński (s. 168) – ma bardzo niewiele wspólnego z rzeczywistością. Raz jeszcze zauważa to sam autor, gdy opisuje dzieje Alfonsa Fugiela, który „do końca życia [czyli do roku 1997] utrzymywał […] że jest cesarskim poddanym i polskojęzycznym Austriakiem” (s. 224). A mówimy tu przecież o obywatelu żyjącym w XX wieku! Niestety, autor nie stara się usunąć tych aporii, ani chociaż ich wytłumaczyć.
Brnąc w tej narracji o bezwzględnym niewolnictwie wielkodusznego pańszczyźnianego chłopa, dociera Korczyński do jawnych absurdów. Jest nim na przykład nazwanie Kaspra Kasprzyka niewolnikiem (s. 96). Ten zamożny chłop posiadał odziedziczony najpewniej po rodzicach majątek, a także młyn wniesiony przez żonę jako wiano. Kto by się jednak przejmował takimi szczegółami! Skoro Kasprzyk odrabiał pańszczyznę, to musiał być niewolnikiem! Raz jeszcze okazuje się, że definicja niewolnika, której używa Korczyński, jest tak pojemna, że aż pusta, bowiem w tym znaczeniu niewolnikiem jest każdy, kto nie posiada wszystkiego na własność albo nad kim ciążą jakiekolwiek zobowiązania. (Ciekawe, jak autor potraktowałby osoby wynajmujące mieszkania albo obciążone kredytem, które własną pracą muszą odrabiać odsetki za udzieloną pożyczkę…) W opowieści o Kasprzyku Korczyński stosuje również pewien – mam nadzieję nieświadomy – zabieg ocierający się o manipulację, twierdzi mianowicie, że Kasprzyk zyskał tytuł szlachecki po wojnie ze Szwedami. To prawda, jak jednak zauważa Tadeusz Nowak w artykule Kasper Kasprzycki, nieznany bohater z czasów „Potopu”, do którego Korczyński z pewnością się odwoływał, ów bogaty włościanin już wcześniej wydobył się ze stanu stricte poddańczego, uzyskał bowiem ziemię bez konieczności płacenia pańszczyzny. To oczywiście zachwiewa grubo ciosanym podziałem na niewolników i szlachtę, a do tego pokazuje możliwość naturalnego awansu, do którego podkreślana przez Korczyńskiego aktywność wojenna nie tylko się nie przysłużyła, ale wręcz jej przeszkodziła, opóźniając proces nobilitacji. Mało tego: opisując jego losy z okresu potopu szwedzkiego, Korczyński non stop pisze o Kasprzyku, mimo iż już przed rokiem 1648 chłop ten zyskał szlachecką końcówkę nazwiska – Kasprzycki, co zresztą respektuje m.in. Nowak w swej pracy. Można mieć tylko nadzieję, że autor Zapomnianych albo znalazł inne źródło, albo się pomylił, nie zaś po prostu postanowił przedmiotowo wykorzystać mało znaną postać do obrony własnej tezy.
Fatalnie wypadają próby psychologizowania zjawisk, które nie wymagają głębokiego wyjaśnienia. Autor snuje na przykład dywagacje, że pomijane dziś losy Batalionów Chłopskich są efektem chęci wyparcia chłopskiego pochodzenia (s. 45). Wydaje się jednak, iż jest to po prostu kwestia tego, że temat został dogłębnie omówiony w ustroju słusznie minionym. Oczywiście, można głosić, że socjaliści zawłaszczyli sobie pamięć o tej formacji wojskowej, nie ulega jednak wątpliwości, iż liczba publikacji na temat Batalionów Chłopskich przekracza daleko to, co w okresie PRL opublikowano na temat AK. Czy może zatem dziwić, że mamy dziś wysyp publikacji na temat jednostek wojskowych, o których przez pół wieku nie można było pisać? Wydaje się, iż to wyjaśnienie jest znacznie bardziej wiarygodne, niż odwoływanie się do nieuświadomionych resentymentów. Nota bene, Korczyński zupełnie ignoruje fakt, iż połowę stanów osobowych AK także stanowiły osoby o pochodzeniu chłopskim, co dobitnie pokazuje, iż żadne kompleksy, które próbuje on przypisywać rodakom, nie mają wpływu na popularność konkretnych ugrupowań i związków taktycznych. Owym (chybionym) próbom psychologicznego zrozumienia nie towarzyszy jednocześnie potrzeba zmierzenia się z niezwykle ciekawym pytaniem: z czego wynikała postawa posiadaczy ziemskich względem chłopów-żołnierzy, stanowiąca ciągły cel ataków i bezpardonowej krytyki? Korczyński zdaje się twierdzić, że byli oni po prostu organicznie źli i głupi, co sprawia, iż jego książka przypomina pisane kilka dekad temu tzw. produkcyjniaki, w których dzielna załoga fabryki stawia czoło zepsutemu reakcjoniście, na ogół burżujowi marzącemu o powrocie poprzedniego ustroju. Jest to jednak oczywiste spłycenie problemu. Bez względu na to, jakie przyczyny by w tym miejscu zaproponować, stanowiłyby one ogromną korzyść dla czytelnika – a zarazem przeszkodę dla autora, który musiałby odegrać rolę adwokata diabła.
Rozczarowujący okazuje się także aspekt merytoryczny omawianej publikacji. Naturalna ciekawość każe się zastanawiać, jaki był procent chłopstwa w różnych jednostkach, takich jak eklererzy (na s. 162 nazywanej eklerami) czy wśród żołnierzy powstań narodowych, Korczyński takich danych jednak nie podaje. Nie stara się także oddać całego wachlarza postaw stanu niższego względem zrywów zbrojnych. Choć słusznie zauważa on, iż na przykład wśród podoficerów i szeregowców powstania listopadowego byli chłopi, milczy zarazem o jawnych wystąpieniach włościan przeciwko zrywowi narodowemu. Dlatego, choć sprawia on wrażenie, że pisze o całym chłopstwie, w rzeczywistości jego uwagi dotyczą bardzo wąskiego wycinka tej klasy społecznej. Ów błąd zdaje się popełniać m.in. prof. Adam Leszczyński, który na skrzydełku Zapomnianych pisze o „logice chłopskiego świata” i o „chłopach polskich”, jak gdyby książka ujawniała postawy i preferencje całej grupy społecznej. Jest to oczywista wada logiczna zwana pars pro toto, czyli przypisywanie całości cech, którymi charakteryzują się części. Niestety, Korczyński w żadnym miejscu przed nią nie przestrzega, a wręcz niekiedy sam ją popełnia, wprowadzając daleko idące uogólnienia. Swoją drogą, nie bardzo wiadomo, dlaczego autor pisze wyłącznie o chłopstwie, skoro bywała to niekiedy dość zamożna grupa o stosunkowo stabilnej pozycji – zdecydowanie stabilniejszej niż na przykład ubodzy mieszczanie, a tym bardziej tzw. ludzie luźni. Nie należy także zapominać, że los chłopa podzielił w wieku XIX, a zwłaszcza XX robotnik pracujący w kapitalistycznej manufakturze, nie mniej wyzyskiwany przez fabrykanta niż włościanin przez obszarnika. Oczywiście, Korczyński mógł wybrać taki temat książki, jaki uznał za właściwy, czytelnik może jednak zastanawiać nad tym, czy kryterium wyboru jest właściwe i zasadne. Mam co do tego wątpliwości.
Na marginesie dodam, że choć książka jest dobrze przygotowana redakcyjnie, największy błąd ortograficzny, a zarazem merytoryczny znajduje się na okładce. Otóż w podtytule termin „Wojsko Polskie” zapisany jest dużymi literami, co świadczy, że chodzi tu o nazwę ogólną, a dokładnie – o synonim formacji zbrojnych państwa polskiego. Tymczasem książka dotyczy nie tylko czasów, kiedy Wojska Polskiego nie było (m.in. w trakcie zaborów), ale także przedstawia dzieje polskich żołnierzy w innych armiach świata. W tym sensie tytuł nie pokrywa się z faktyczną treścią. Innym, niedużym, lecz znaczącym błędem – być może literówką, trudno bowiem inaczej to wyjaśnić – jest oszacowanie liczebności ZMW Wici na 9765 osób, zrzeszonych w 441 kołach (s. 276). Tymczasem liczbę o jeden rząd wielkości większą podaje w odniesieniu do tego samego roku znany badacz ruchów ludowych, Arkadiusz Kołodziejczyk, w książce Ruch ludowy a Kościół rzymskokatolicki w latach II Rzeczypospolitej. Druga z tych liczb wydaje się znacznie bardziej prawdopodobna, biorąc pod uwagę prężność, z jaką Wici działały – wszak tworzyły one nawet uniwersytety ludowe. Innym drobnym błędem jest nazywanie okólnika ogólnikiem (s. 193 – dwukrotnie). Niektóre zdania są niepoprawne składniowo – na przykład w przypisie na s. 279 szyk uniemożliwia stwierdzenie, czy Franciszek Kamiński w roku 2000 otrzymał nominację generalską, czy zmarł.
Gdyby Korczyński na okładce swej książki umieścił ostrzeżenie, iż jego praca to pozycja popularna z elementami publicystycznymi, trudno byłoby zgłosić wszystkie powyższe uwagi. Zapomniani to jednak publikacja, która stara się zachować pozory naukowości, ale jest przy tym równie interesująca, co bałamutna, dająca sporo wiedzy, ale i oczywistych uproszczeń. Sprawia to, że nie sposób podejść do niej z pełnym zaufaniem. Wręcz przeciwnie: czyta się ją cały czas z nastawieniem polemicznym, nie sposób bowiem nie zauważyć, iż autor przemierza w niej z góry wytyczony dukt, z którego ani na chwilę nie zbacza. W tej jednowymiarowej książce najbardziej uderzają słowa samego Korczyńskiego, który twierdzi, iż „historia nie jest jednowymiarowa” (s. 26). Może to i prawda, dążąc jednak do z góry założonego celu, nietrudno popełnić błąd, o którym pisał wybitny historyk Ryszard Kiersnowski: „Historia […] jest boginią o mnogich obliczach, a w ręku trzyma tarczę lśniącą jak zwierciadło; wielu dostrzeże w niej najsnadniej odbicie własnej twarzy”. Nic dodać, nic ująć.