Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w polskim kinie wiek nastoletni częściej niż z pogłębioną analizą spotyka się ze skarykaturyzowaniem. Dość stwierdzić, że rodzimi twórcy – zamiast podejść do problemów dorastania ze zrozumieniem i wrażliwością – wydają się ograniczać badanie tematu do śledzenia rozmów z psychologami w telewizjach śniadaniowych i zdroworozsądkowych diagnoz socjologicznych, które w adolescencji widzą rozsadnik moralnego upadku i dowód na ostateczny kres znanej dotychczas kultury. Ostatni komers – debiutancki film Dawida Nickela – dawał nadzieję na zupełnie inne podejście do tematu: odważne i bezkompromisowe, a jednocześnie surowe i autentyczne. Niestety, mimo zachowania wszelkich pozorów, owej szansy nie udało się wykorzystać.
Tytułowy komers, czyli bal wieńczący trzyletnią edukację w nieistniejącym już gimnazjum, to w oku prowadzonej przez młodego reżysera kamery swoisty rytuał inicjacyjny, oddzielający dzieciństwo od problemów dorosłego życia. Dramaturgiczne napięcie zbudowane jest wokół konstatacji, że z tymi ostatnimi musi radzić sobie człowiek zupełnie jeszcze na nie niegotowy, zagubiony i w ich obliczu najczęściej bezradny. Kto jest temu winny? Oskarżycielski palec wydaje się tu wysunięty w kierunku wielkich nieobecnych, czyli tych, których na ekranie praktycznie nie widać: rodziców i nauczycieli. Pozbawiona wzorców młodzież próbuje zabić wolny czas pijąc, biorąc narkotyki i uprawiając seks. Jednocześnie młodym ludziom brakuje szczerych interakcji, pomocnej dłoni i moralnego drogowskazu. Ich postępowanie można zatem postrzegać jako naturalną reakcją na niezaspokojone poczucie akceptacji, samotność czy nierozumianą seksualność. Reżyserowi przyświecał najwyraźniej cel zobrazowania duchowego spustoszenia, spowodowany brakiem tych, którzy pomogliby się odnaleźć w samodzielnym życiu, dającym wiele wolności, ale wymagającym również odpowiedzialności.
Gdzieś w tej niezbyt odkrywczej fabule Nickel stara się zawrzeć również inne diagnozy społeczne. Nie bez powodu osadza on akcję filmu na blokowisku jednego z mniejszych miast, w którym wyraźnie brakuje nie tylko sposobów spędzania wolnego czasu, ale także perspektyw. Środowisko to stwarza również okazję do uchwycenia małomiasteczkowej mentalności, w której pozorna – a właściwie wymuszana presją społeczną – religijność spotyka się z nihilizmem, prowadzącym do moralnej degeneracji. W tle przewijają się również gorzkie refleksje na temat skutków rozbicia rodziny, czyli deficytu zwyczajnych uczuć, rekompensowanych poczuciem własnej wartości mierzonej popularnością w mediach społecznościowych. Nie sposób jednak powiedzieć, by którykolwiek z tych ważkich tematów doczekał się rozwinięcia. Kwestie te zostają zaledwie zasygnalizowane, co sprawia, że wypadają one banalnie i nieprzekonująco.
Płytkość diagnoz społecznych to jednak zaledwie jeden z wielu, a zarazem bynajmniej nie najważniejszy problem, z jakim boryka się Ostatni komers. Największy bowiem zarzut należy zgłosić do samego sposobu opowiadania historii. Nickelowi zupełnie brakuje narracyjnego wyczucia czy subtelności. Choć chce on nakręcić film o prawdziwej młodzieży, to ostatecznie kreuje własną wizję rzeczywistości, niemającą wiele wspólnego z prawdą. Reżyser wyobraża sobie piętnastolatków jako degeneratów bez zainteresowań, pozostawionych bez opieki, palących bez przerwy marihuanę i masowo zostających rodzicami. Tymczasem jest to obraz fałszywy, a nade wszystko krzywdzący. Nawet jeżeli założyć, że bohaterowie Ostatniego komersu mają swe odpowiedniki w realnym świecie, to liczby wyraźnie pokazują, iż jest to niewielki promil, który nie może stanowić punktu wyjścia dla dokonanej przez Nickela generalizacji. Zarzut ten jest o tyle ważki, że prócz próby naszkicowania wiernego portretu pokolenia, zwanego przez socjologów generacją Z, Ostatni komers nie ma żadnych innych ambicji. Wbrew jednak zamiarom twórców, film nie wzbudza moralnego niepokoju, bezpardonowo bowiem gwałci zasadę mimesis, będącą warunkiem tego, by móc go potraktować z należytą powagą. Nawet jeżeli założyć, że zaangażowane społecznie kino lubi hiperbole, to Ostatni komers zbyt mocno uderza w nuty realizmu, by stłumić dysonans pomiędzy tym, co widać na ekranie a rzeczywistym światem.
Z równym brakiem wyczucia, co fabuła, potraktowano postaci. Wprawdzie reżyser umiejętnie poprowadził młodych aktorów, na niewiele się to jednak zdało przy bardzo ograniczonej materii scenariusza. Ten ostatni przewidział bowiem głównie antybohaterów, których losy śledzi się z niewzruszoną obojętnością. Mimo kilku osób, wokół których ogniskują się wydarzenia, kamera uchwytuje głównie zbiorowość, w której niewiele pozostało miejsca na indywidualność. Stąd trudno wskazać pogłębione psychologicznie charaktery dające się opisać więcej niż dwoma epitetami. Jest to zarazem kolejny powód, dla którego rozterki głównych postaci nie potrafią zaangażować, ani nawet zainteresować. Równie pretekstowo wypadają pojawiający się na trzecim lub czwartym planie dorośli. W efekcie Ostatni komers zawodzi jako angażująca, głęboka historia o ludziach z krwi i kości.
Trudno także bez zastrzeżeń skomplementować warstwę wizualną, choć dzięki kilku odważnym decyzjom wypada ona z pewnością lepiej niż scenariusz. Uwagę zwracają liczne długie, stosunkowo skomplikowane ujęcia, w których kamera swobodnie podąża za postaciami. Interesująco wypada stylizowany, trzęsący się obraz i filtry, mające nadać obrazowi quasi-dokumentalny charakter. Ciekawie skomponowano kontrplany, na których często pojawiają się nietypowo zestawione barwy. Niewielkie to jednak pocieszenie w obliczu – chybionej moim zdaniem – decyzji stylistycznej, by każdy kadr maksymalnie rozmyć. Nickel nie boi się dużych zbliżeń, z pewnością trudnych ze względu na mniej doświadczonych aktorów, jednak na dłuższą metę taki sposób realizacji – odniesiony nawet do bardziej ogólnych planów – traci świeżość i zamiast intrygować, męczy. Trudno zresztą znaleźć artystyczne uzasadnienie dla tego rodzaju zabiegu. kłócącego się z naturalistyczną, surową stylistyką. Dlatego mimo realizacyjnych ambicji, dających zresztą w wielu miejscach interesujące rezultaty, ostatecznego efektu eksperymentów formalnych nie sposób uznać za udany.
Mimo pozorów autentyczności, Ostatni komers niewiele różni się od filmów, takich jak Galerianki, Baby Blues czy Diabeł kazał tańczyć, które usiłowały oddać świat współczesnych młodych ludzi, lecz ostatecznie dały wyłącznie świadectwo symplifikującym stereotypom żywionym przez ich twórców. Choć nie sposób odmówić debiutującemu reżyserowi chęci powiedzenia czegoś ważnego, to jego dzieło skierowane jest właśnie do tych, którzy podzielają owo pełne uproszczeń spojrzenie. Dlatego Ostatni komers to produkcja, którą sama młodzież uzna za wyjątkowo krzywe zwierciadło, starsi zaś nazwą mocnym autorskim kinem artystycznym. Niestety, mocy i artyzmu jest tu mniej więcej tyle, co realizmu, czyli w gruncie rzeczy – niewiele.