Jakiś czas temu, przy okazji omawiania Opowiadań greckich, pisałem że Anna Kowalska – ta od Dąbrowskiej, jak głosi fragment tytułu wydanej jakiś czas temu biografii lwowskiej literatki – to postać niesłusznie zapomniana. Wśród wielu czynników winę za ten stan rzeczy ponosi między innymi fakt, że po jej śmierci ukazało się zaledwie jedno wznowienie jej dzieł. W rezultacie od lat 70. twórczość Kowalskiej pozostaje praktycznie martwa. Rok 2008 przyniósł pod tym względem istotną zmianę – wtedy bowiem ukazały się długo oczekiwane dzienniki pisarki, obejmujące lata 1927–1969. Była to szansa na przywrócenie Kowalskiej do literackiego krwiobiegu – szansa, jak widzimy z perspektywy czasu, zmarnowana. I nie sposób w tym miejscu poprzestać na upraszczającej konstatacji, iż to jedynie wynik miernych gustów czytelniczych.
Trudno nie rozpatrywać dzienników Kowalskiej w kontekście prawdopodobnie najbardziej znanej przedstawicielki rodzimej literatury diarystycznej, czyli Marii Dąbrowskiej. Na pozór podobieństw powinno być wiele: obie kobiety pisały dzienniki przez niemalże pół wieku, bez mała równolegle, współdzieląc tym samym najważniejsze wydarzenia burzliwej epoki. Obie obracały się w podobnych środowiskach literacko-artystycznych, spotykały z tymi samymi osobami, należały do tych samych gremiów. W tym jednak miejscu zbieżności niespodziewanie się kończą. Cała reszta obie pisarki różni. Dąbrowska prowadziła swe dzienniki z niezwykłą regularnością niemalże od samego ich początku, natomiast Kowalska przez ponad dekadę zasiadała do zeszytów z zapiskami bardzo nieregularnie. Kolejne wpisy autorki Nocy i dni wprost kipią od emocji: zarówno tych dobrych, jak i – zwłaszcza pod koniec życia – złych. Afekty te bywają gwałtowne, znaczone licznymi skreśleniami, a w skrajnych przypadkach – wycinanymi stronami. Kowalska natomiast jest zimną intelektualistką, która nawet chorobę nowotworową i zbliżającą się śmierć przekłada na język wysublimowany, obiektywny oraz zdystansowany. Wreszcie ostatnia różnica: nawet w swych najsurowszych sądach i przy trudnym do opisania zgorzknieniu Dąbrowska budzi w czytelniku poczucie wielkości, a zarazem człowieczeństwa. Autorka Opowiadań greckich okazuje się tymczasem charakterem na ogół złośliwym i krytykanckim, a przez to – moralnie poślednim.
Powyższa opinia wyda się z pewnością mocna, dziennik Kowalskiej dostarcza jednak nie tylko wielu przykładów, które pozwalają ją uzasadnić, ale sugeruje też, skąd – mimo pozorów chłodu i niezaangażowania – tak wiele w nim czarnej żółci. Otóż kolejne wpisy pozwalają zrekonstruować Kowalską jako człowieka, który przez cale swe życie cierpiał na niegasnące poczucie podporządkowania, a wręcz służby innym. Ten, kto ma za sobą lekturę Na rogatce, potrafi domyślić się, że dzieciństwo lwowskiej pisarki dalekie było od ideału: wychowanie przez ekscentryczną (i młodo zmarłą) matkę, a także przez afektowane ciotki z pewnością zaciążyło na jej dalszym życiu. Małżeństwo ze starszym o dekadę wykładowcą ponownie sprawiło, że Kowalska znalazła protekcję, tym razem oddanego swej misji uczonego, który bez wątpienia zdominował ją intelektualnie. Kiedy ten ostatni umiera w roku 1948, pisarka znajduje się pod przemożnym wpływem Dąbrowskiej – kolejnej osoby odznaczającej się charakterem cokolwiek władczym, na co zresztą pozwalał jej nimb jednej z największych pisarek XX wieku. Być może właśnie dlatego Kowalskiej towarzyszy zgorzknienie tuszowane przeświadczeniem, iż celem jej życia jest usługiwanie innym – zdolniejszym, inteligentniejszym, moralnie doskonalszym.
Nie da się jednak ukryć, że tuszowanie to okazuje się wyjątkowo nieskuteczne, przez co w kolejnych wpisach do głosu dochodzą coraz bardziej negatywne emocje. Kowalska nie stroni od niezwykle krytycznych opinii o ludziach, w których nie potrafi dostrzec żadnych pozytywnych cech. Wojciech Żukrowski, Kazimiera Iłłakowiczówna, Jan Kott, Jarosław Iwaszkiewicz, Czesław Miłosz – wszyscy oni spotkali się z mniej lub bardziej zjadliwą krytyką. Największą zaś ofiarą złośliwości i wyrzutów pada sama Dąbrowska, oskarżana o małostkowość, bezduszność, kłótliwość, a wreszcie alkoholizm, lekomanię i plagiatowanie. Co znamienne, zaostrzenie opinii o Dąbrowskiej następuje w chwili, gdy w ręce Kowalskiej wpadają dzienniki Maryjki, w których autorka Opowiadań greckich została przedstawiona w wyjątkowo negatywnym świetle. Trudno nie odnieść wrażenia, że ta kampania powtarzanych po wielokroć oszczerstw ma stanowić odpór na ataki przypuszczane przez Dąbrowską.
Aby uprawdopodobnić tę tezę, przenieśmy się na chwilę w czasie. We wczesnych latach 90. na łamach paryskiej Kultury ukazał się napisany przez Henryka Józewskiego niedługo po śmierci Dąbrowskiej tekst, stanowiący niezachwiane – jak się zdawało – świadectwo, że uwagi na temat Kowalskiej, jakie można znaleźć dziennikach autorki Nocy i dni, nie są bynajmniej przesadzone. (Zob. Pogrzeb Marii Dąbrowskiej, „Kultura” 11 (530), 1991, s. 104–127). Na ten tekst odpowiedziała córka Kowalskiej, Maria Gawryś (znana jako Tula), wyrażając nadzieję, że opublikowanie diariuszy jej matki – nota bene, podobno gotowych już wówczas do druku – będzie stanowić przeciwwagę dla niesprawiedliwych i krzywdzących ponoć, a z pewnością jednostronnych opinii. Czy dysponując obecnie dwiema perspektywami, nasz osąd rzeczywiście się zmienia? W żadnym razie. Kowalska w ani jednym wpisie nie stwierdza explicite, że którakolwiek z opinii na jej temat wypowiadanych przez Dąbrowską jest jawnie fałszywa. Jej replika polega głównie na podkreślaniu, iż autorka Nocy i dni była trudnym charakterem – co zapewne, biorąc pod uwagę jej moralny rygoryzm, jest prawdą. Jednocześnie jednak Maryjka finansowała swoją przyjaciółkę (dochody Kowalskiej stanowiły w pewnym momencie 25% jej wydatków), wprowadziła ją w świat warszawskich literatów, a także utrzymywała coraz bardziej toksyczną relację, była bowiem od lwowskiej pisarki – jak dowodzą opublikowane niedawno listy – uczuciowo zależna. Ustawiczne wytykanie rozgoryczonej, starszej, samotnej i schorowanej kobiecie niedoskonałości charakteru – jakkolwiek ewidentne by one nie były – a wręcz ich podsycanie prowadzi, wbrew nadziejom córki, do potwierdzenia, nie zaś podważenia, obrazu Kowalskiej, naszkicowanego przez Dąbrowską, a następnie Józewskiego.
Jeżeli poświęciłem tyle miejsca na opisanie relacji Dąbrowska / Kowalska, to dlatego, że Maryjka jest mimo wszystko jedną z głównych postaci omawianych tu dzienników. Trudno też wątpić, że to właśnie postać autorki Nocy i dni stanowi dla większości czytelników zachętę, by w ogóle sięgać po omawiane dzienniki. Czy można bowiem wskazać inne powody? Historyczny – bez wątpienia tak. Kowalska znajduje się w centrum wielkich wydarzeń ubiegłego stulecia. Choć okres wojny oddany jest bez zbytniej głębi – zapiski z owego czasu są zresztą okazjonalne, możliwe. że niekompletne – lata późniejsze, stalinizmu, a następnie odwilży i ponownych restrykcji, opisane są niezwykle interesująco. Pod piórem Kowalskiej ożywają spory ideologiczne w środowisku literatów, bezustanna walka z cenzurą, a wreszcie zwyczajna twórcza niemoc powodowana szarzyzną i beznadziejnością codziennego życia. Choć trudno mówić o szczególnie pietystycznym oddaniu klimatu epoki, książka stanowi ciekawe źródło wiedzy o dużej części XX wieku.
Do sięgnięcia po dziennik Kowalskiej nie zachęcają natomiast względy literackie. Język wpisów, zwłaszcza tych z pierwszej dekady jest wyjątkowo bogaty i ustylizowany – na tyle, iż miejscami przechodzi w pseudopsychologiczny bełkot. Choć w dalszych partiach tekst bywa lepszy, nadal zdarzają się w nim fragmenty pompatyczne, stworzone najwyraźniej z myślą o czytelniku. Fakt ten rozczarowuje przede wszystkim dlatego, że po autorce znanej z ascetycznego, oszczędnego stylu można by się spodziewać większej powściągliwości językowej. Nie sposób również ukryć, że afektowany ton dzienników bez ustanku rodzi wrażenie, iż mamy do czynienia autokreacją, odbierającą temu – w domyśle dokumentalnemu przecież – dziełu autentyzm. W uwiarygodnieniu postaci autorki nie pomagają z pewnością niespójności w jej różnorakich opiniach, zwłaszcza w odniesieniu do męża. Możliwości są w tym wypadku dwie: albo do natury Kowalskiej należała labilność poglądów (często diametralna i w krótkim czasie), albo jest ona w swych zapiskach nieszczera. Obie opcje nie przedstawiają pisarki w najlepszym świetle, czytelnikowi trudno zaś pozbyć się wrażenia, że dziennik traci swe największe zalety – surowość, przygodność i przypadkowość.
Powyższe uwagi chciałbym zakończyć stanowczym podkreśleniem, że nie dokonuję oceny, jaka była Anna Kowalska, ale jaka jest ona w swoich dziennikach. Mimo to fakt, że możemy próbować oddzielić obie te postaci, najlepiej świadczy, do jakiego stopnia diariusz autorki Opowiadań greckich ukrywa raczej jej osobowość, nie zaś ją eksponuje. Dla wielu jest to zarzut dyskwalifikujący. Jeżeli znajomość Dąbrowskiej i Kowalskiej widzieć jako arenę rywalizacji dwóch wybitnych prozatorek, nie ma wątpliwości, iż ta pierwsza wygrała. Na podstawie powyższych uwag trudno nie uznać, iż podobnie jest w dziedzinie diarystyki, w której Dzienniki 1927–1969 pozostają bladym odbiciem memuarów autorki Nocy i dni.
Na pochwałę zasługuje natomiast redakcja tomu. Stworzenie tak wielu merytorycznych przypisów wymagało tytanicznej pracy Pawła Kądzieli, ale ich efekt dorównuje wybitnemu osiągnięciu Tadeusza Drewnowskiego, który z podobnym pietyzmem przygotował dzienniki Dąbrowskiej. (Szkoda, że można w nich znaleźć wiele literówek, zwłaszcza w dalszych partiach; rażą one szczególnie w przypadku dat). Na tym tle słabo wypada wstęp Julii Hartwig, napisany bez polotu i oparty na początkowych wpisach, jak gdyby jego autorka nie zdążyła zapoznać się z całością. Niestety, trud włożony w wydanie książki nie sprawi raczej, by Dzienniki Kowalskiej trafiły do kogoś, prócz literaturoznawców. Winę za ten stan rzeczy ponosi jednak wyłącznie sama Kowalska.