Tytułowy zabójca, wykonujący morderstwa na zlecenie, zawodzi podczas jednego z zamachów. Ścigany przez byłych pracodawców, chce się zemścić, choć nie bardzo wiadomo, za co, skoro – jak dowiadujemy się z dalszej części – likwidacja nierzetelnego killera to standardowa praktyka stosowana w świecie płatnych zabójstw. Fincher, który lata temu był jednym z moich ulubionych reżyserów, już od lat nie nakręcił niczego, co zbliżałoby się do jego najwybitniejszych osiągnięć w rodzaju Siedem.
Nagrodzony Oscarem film dokumentalny opowiadający o pierwszych trzech tygodniach oblężenia ukraińskiego Mariupola. Choć krytyka filmu może wydawać się cokolwiek niepoprawna politycznie i prowadzić do posądzeń o brak wrażliwości, należy uczciwie powiedzieć, że w kategoriach dokumentu jest to osiągnięcie przeciętne, a przynajmniej – nieporywające. Na produkcję składają się wyłącznie migawki kolejnych bombardowań i ofiar, dodatkowo nakręcone w taki sposób, by manipulować uczuciami (międzynarodowego) widza.
Cztery platynowe płyty – nawet uwzględniając drastycznie niskie wymagania dotyczących certyfikacji, taki wynik robi wrażenie. Jeśli do tego wziąć pod uwagę, iż mówimy o debiucie, konkluzja może być tylko jedna: Sanah szturmem wdarła się na szczyty list przebojów, niepostrzeżenie wyrastając na najważniejsze muzyczne odkrycie trzeciej dekady XXI wieku. Sęk w tym, że jeżeli przyjrzeć się jej pierwszemu albumowi, można poważnie zacząć łamać sobie głowę nad zagadką, skąd tak wysokie noty i pełne zachwytów recenzje.
Gwiazda amerykańskiego rocka alternatywnego (choć na ile jest on alternatywny, biorąc pod uwagę liczbę sprzedanych płyt, to już inna sprawa) zaczynała swoją karierę jako pogrobowcy Nirvany. I może dlatego na debiutanckiej płycie, zwanej od koloru okładki The Blue Album, jest tak wiele bardzo przyjemnego instrumentalnego brudu, ubranego jednak nie w buntownicze, pesymistyczne przesłanie, ale w snute przez nerda-okularnika refleksje o fobii społecznej, niepowodzeniach z dziewczynami i sesjach z grami RPG.
Osławiona sprawa kierowców, sanitariuszy i lekarzy w łódzkim pogotowiu to jedna z najgłośniejszych afer końca XX wieku. Tomasz Patora, autor oryginalnego reportażu opublikowanego w łódzkiej Gazecie Wyborczej, po latach uzupełnia obraz zbrodni, czyniąc go jeszcze bardziej ponurym. W publikacji najważniejsze są trzy tezy. Pierwsza z nich głosi, że działalność tzw. łowców skór trwała minimum dziesięć lat, prawdopodobnie nie tylko w Łodzi, ale także w innych większych miastach.
Tryptyk Trzy kolory, zamykający karierę Krzysztofa Kieślowskiego, uważany bywa za jego opus magnum – pomnik utrwalający artystę w historii polskiego kina. Trudno się temu dziwić: twórczość warszawskiego reżysera przez lata przechodziła liczne zmiany, osiągając w ostatnich dziełach poziom oceniany przez wielu jako najwyższy. Jest jednak również druga perspektywa – przyjmowana przez tych, którzy późnego Kieślowskiego oskarżają o regres: kicz, formalizm i narracyjną abstrakcyjność.
Jeżeli ktokolwiek marzył o polskim slasherze, temu film Bartosza M. Kowalskiego idzie w sukurs. Obóz, nastolatkowie i gęsty las dookoła: co może iść nie tak? Ci, którzy śledzili losy młodzieży bawiącej się na brzegu jeziora Crystal Lake albo przemierzających kamperem bezkresną teksaską prowincję wiedzą, że odpowiedź brzmi: wszystko. Jak to zwykle bowiem bywa, w okolicy natychmiast znajduje się ktoś, kto tylko czekał, by wymordować całą tę Bogu ducha winną grupę.
Autorka postawiła przed sobą ambitny cel opisania kondycji trzech dziedzin rodzimej sztuki – plakatu, filmu animowanego i komiksu – w latach 1945–1989. Już sama grubość książki powinna budzić zaniepokojenie co do możliwości realizacji tego szeroko zakrojonego projektu: oddać na stosunkowo niewielkiej liczbie stron tak bogate, a jednocześnie tak różne zjawiska jest wszak rzeczą trudną, jeżeli nie niemożliwą. I rzeczywiście – o ile lata 50. i 60. omówione są szczegółowo i kompetentnie, o tyle kolejne dwadzieścia lat to chaotyczna wyliczanka tytułów.
Druga i niestety ostatnia w dorobku płyta brytyjskiego zespołu alternatywnego, powstałego na gruzach dwóch innych formacji: The Royal We i Sexy Kids. Analogicznie jak na bardzo udanym debiucie, stylistycznie Veronica Falls sytuuje się gdzieś na pograniczu brzmienia charakterystycznego dla nowej fali (żeński wokal z pogłosem przywodzi jako żywo Kim Wilde) i melodyki The Cure. W efekcie powstała płyta, która od pierwszej piosenki wciąga i urzeka bezpretensjonalną atmosferą, przyjemnym mrokiem i odrobiną nostalgii.
Jedenasta płyta w dorobku najbardziej bodaj znanego przedstawiciela kalifornijskiego pop punku ukazała się po trzech latach od wydania poprzedniego albumu, co stanowi nie lada postęp, biorąc uwagę, że na ten ostatni czekaliśmy dekadę. Czy jednak ten „pośpiech” wyszedł The Offspring na dobre? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Supercharged ma z pewnością swoje bardzo jasne punkty, jak na przykład Light It Up, który brzmi niczym najlepsze utwory z wydanej ponad ćwierć wieku Americany.